Z biografii Vedyminów:
"Z koncertami zespołu VEDYMINI wiązało się dla nas zawsze
coś wyjątkowego. Pierwszy raz wyszliśmy na scenę jeszcze w połowie roku 1996,
kiedy w czasie cyklicznej imprezy kulturalnej „Upadek Bunga” w Kłodzku udało
nam się zaprezentować kilka utworów z kasety „Duchy Zmierzchu Dawnych Dni”.
Poza wielkimi marzeniami mieliśmy wtedy jedynie fatalny sprzęt, stroje i
umiejętności, co zaowocowało radością widowni, choć i oznak sympatii nie
brakowało… Z uśmiechem wspominam dziś te czasy. Nasze czerwone satynowe
peleryny własnej produkcji i syntezator Thompsonic. Dziś bylibyśmy retro,
hahaha…
Drugi koncert zagraliśmy na NORDCONIE w
listopadzie 1996, co było dla nas przeżyciem niesamowitym, ale jednocześnie
czymś, co przyjęliśmy, jako naturalne. Nie było bowiem drugiego takiego
projektu w polskiej muzyce, który całą swoją twórczość poświęcił dla literatury
fantastycznej i pewnego rodzaju związanego z nią eskapizmu a nawet idealizmu, a
tym bardziej wykorzystywał w swoich utworach inspirację pisarzami
współczesnymi.
Na NORDCON’96 zaprosił nas Jarosław Grzędowicz, za
co jesteśmy mu po dziś dzień niezmiernie wdzięczni. Stało się tak za sprawą
naszej kasety demo „Duchy Zmierzchu Dawnych Dni”, którą wysłaliśmy do redakcji
miesięcznika „Fenix”. W tamtym czasie wysyłaliśmy nasze demo do jeszcze kilku
innych wydawnictw oraz magazynów, jednak nikt inny się do nas nie odezwał.
Jarek z kolei nie tylko odezwał się, ale zaprosił nas na ten występ. Jechaliśmy
wtedy z Kłodzka pociągiem do Gdyni przez całą noc, a następnie przez trzy
wspaniałe dni plątaliśmy się po wielkim hotelu, a w piątkową noc, o ile dobrze
pamiętam, zagraliśmy nasz koncert! Była kupa śmiechu, radości i sympatycznych
odbiorców. W czasie drogi powrotnej spotkaliśmy Ewę Nadolną z Zielonogórskiego
Klubu Fantastyki, która w rok później sprawiła, że znaleźliśmy się z kolejnym
koncertem na Bachanaliach Fantastycznych’97.
Zanim to jednak nastąpiło, pewien duch koncertowy
w nas zaistniał. Wiązał się też z tym,
że rozwijając się muzycznie, nasze projekty poszerzały się. Osobiście starałem
się często sam lub z przyjaciółmi brać udział w różnego rodzaju konkursach
muzycznych, w których szerzyłem przede wszystkim poezję własną oraz Tadeusza
Micińskiego, którym w tamtym czasie (i do dnia dzisiejszego) byłem oczarowany.
Widać tego wyraz w mojej solowej części koncertu VEDYMINÓW. Jednak wracając do
sedna sprawy, naszym marzeniem było zagrać koncert, który jest nietypowy i robi
wrażenie. Próby tego dokonaliśmy z początkiem 1997 roku. Był to 15 kwietnia,
godzina 20.00!
W Nowej Rudzie – Słupcu, gdzie mieszkaliśmy razem
do 1996 roku (ja w lipcu 1996 przeprowadziłem się do Kłodzka), znajdowała się szeroko
znana dyskoteka i restauracja pod zacną nazwą „HIT”. Poszukiwaliśmy na koncert
właśnie jakiegoś komercyjnego miejsca, gdzie poza przyjaciółmi i znajomymi
mógłby znaleźć się przypadkowy przechodzień. Wybraliśmy się więc do „HITu” na
spotkanie przesympatycznego właściciela, Zbigniewa Loca, który od razu zgodził
się na nasz występ, gdyż sam był zmęczony monotonnością imprez, jakie dla dobra
interesu prowadził. Mieliśmy zatem wolną rękę do tego, co chcemy zrobić,
wytwornice dymu, nagłośnienie i magnetofon, który mógł nagrać nasz występ.
W zorganizowaniu koncertu pomogli nam bardzo
przyjaciele. Tomasz Kistowski, jeden z naszych okolicznych raperów tamtych lat
(twórca projektu DRAKKON), zajął się realizacją dźwięku, siedząc na stanowisku
DJ’a, a również użyczył wyższej klasy syntezator i nagrał to wszystko. W
ogólnej organizacji pomagała nam jeszcze Małgorzata Fereżyńska-Flis,
udostępniając kilka rekwizytów z Domu Kultury i pomagając załatwić część spraw.
Całość opisała następnie redaktorka „Gazety Noworudzkiej”, Irena Żabska.
Mimo niewielkiej reklamy, na koncert przybyło
naprawdę sporo osób, które zapełniły praktycznie całą salę, a nie było to małe
pomieszczenie. Zebrali się praktycznie wszyscy nasi przyjaciele, ale poza nimi
masa nieznanych nam osób, które oczekiwały czegoś odmiennego niż monotonna
codzienność górniczego miasteczka. Nie ukrywam, że duża część z nich przyszła
obejrzeć, co też wyprawiają na takim występie „sataniści”, gdyż w tej
niewielkiej społeczności od dawna rosły na nasz temat różne tego typu legendy,
czasami nas samych wprowadzając w osłupienie.
Aby koncert miał istotnie magiczny i ezoteryczny
charakter, zadbaliśmy o odpowiednie akcesoria, czyli wykorzystaliśmy jeden ze
stolików restauracji jako ołtarz przykryty czerwonym materiałem, na którym
leżało kilka tajemniczych przedmiotów czyli szkatułka, podstawki na kadzidełka,
ceremonialny kielich (z którego za potęgę Magii Mariusz wzniósł toast na
zakończenie występu) i oczywiście czarne świece. Do tego Tomek, realizujący
koncert, nie oszczędzał wytwornic dymu, których opary zmieniły scenę w dość
tajemnicze miejsce. Wystarczyło naprawdę niewiele rekwizytów, aby kilka dni
później dowiedzieć się od samego właściciela restauracji, że zgłosili się do
niego rodzice jakiejś dziewczyny, która po koncercie doznała rzekomo nerwowego
załamania, bo obejrzała rytuał satanistów! Sam pan Zbigniew uśmiał się z tego i
dziękował nam za udany wieczór, a podobnymi pogłoskami zupełnie się nie
przejmował.
Sam scenariusz koncertu podzieliliśmy na dwie
części. Pierwszą był występ VEDYMINÓW z naszym repertuarem, w którym znalazły
się utwory z dotychczasowych kaset demo oraz kilka nowych, które były szykowane
na kolejny materiał „Świt w Krainie Zmierzchu”. Zakończyliśmy tę część
wzniesieniem wspomnianego toastu, który od tamtej pory stał się tradycyjnym
elementem naszych występów, przybierając tylko coraz bardziej rozbudowane
postaci. Następnie głos zabrałem ja i kiedy dziś słucham swoich zapowiedzi, nie
mogę powstrzymać śmiechu, jaki to ja byłem elokwentny, hahaha! Podział nastąpił
z tego powodu, że w tamtym czasie brałem udział w kilku występach z ramienia
Noworudzkiego Ośrodka Kultury na konkursach poezji śpiewanej itp. Powstała
wtedy część materiału, nie do końca związana z fantastycznym i baśniowym klimatem
VEDYMINÓW, ale raczej bliższa była naszym fascynacjom poezją Młodej Polski, a
przede wszystkim Tadeuszem Micińskim i jego lucyferyzmem a także dekadentyzmem.
Chciałem więc i ten materiał zaprezentować. Oczywiście po moim występnie nie
obyło się bez bisów, wśród których znalazł się nasz „hicior” Neverland a także zagrany na specjalne
życzenie Przemka Janczewskiego, Królestwo.
Ten ostatni utwór wymownie nawiązywał do romantycznego samobójstwa, którego
temat mimo naszej wielkiej ciekawości i chęci życia, przewijał się w rozmowach.
Po zakończeniu koncertu nie obyło się oczywiście
bez hucznej imprezy, która trwała do późnych godzin, choć dla nas, Adama
Zaklukiewicza i Małgorzaty Fereżyńskiej-Flis przeciągnęła się do białego rana.
Właściciel zostawił nas w knajpie pod okiem nocnego stróża, a my korzystaliśmy
z dobrodziejstw otwartego baru. O świcie zebraliśmy się do domów i dość dobrze
pamiętam nasz spacer ulicą Kombatantów, na której kiedyś mieszkałem, z
poczuciem spełnienia i satysfakcji!"
ZAWARTOŚĆ:
Pełna zremasterowana wersja koncertu w formacie audio .mp3.
Okładka reedycji oraz pełna wersja książeczki z tekstami, fotografie z koncertu oraz artykuł z "Gazety Noworudzkiej" odnoszący się do tego wydarzenia.
TRACKLISTA:
1. Duchy Zmierzchu Dawnych Dni
2. Magiczne Zwierciadło
3. Mgły Avalonu
4. Senne Podróże cz. I - Wizja
5. Przed rozstaniem
6. Senne Podróże cz. II - Pocałunek Nocy
7. Królestwo
8. Neverland
9. Sauron
10. Epilog o zmierzchu Dawnych Dni - Zakończenie
11. Północna Granica
12. Lucifer
13. Jest serca kraj...
14. Na księżycu czarnym wiszę...
15. Inwokacja
16. Neverland (bis)
17. Królestwo (bis)
DOWNLOAD:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz